Renzo Piano - rzemieślnik i artysta
Data dodania: 01.01.2000 Czas czytania: ~ 23 min
Państwa głos został zapisany. Głosować można raz na 24 godzinny na jeden obiekt z wybranej kategorii.
Chcesz być na bieżąco? Zapisz się do naszego newslettera
Data dodania: 01.01.2000 Czas czytania: ~ 23 min
Rozmowa z Renzo Piano
Wprawdzie pana współpraca z Richardem Rogersem to już przeszłość, ale wasze nazwiska nadal są z sobą kojarzone. Co ciekawe, praktycznie rzecz biorąc, jesteście znani z jednego budynku. Jakie są teraz wasze stosunki?
Kiedy w latach 60-tych wyjechałem do Londynu, Richard był tam jedną z niewielu znanych mi osób, które płynnie mówiły po włosku. Być może właśnie dzięki temu się zaprzyjaźniliśmy. Byliśmy prawie jak bracia i właściwie tak jest do tej pory. Zaczęliśmy razem pracować w 69 albo 70 r., ale pierwszy wspólny konkurs wygraliśmy dopiero w 1971 r. To był konkurs na – jak to się wtedy mówiło – Centrum Beaubourg (Centrum Pompidou).
Były między wami jakieś nieporozumienia w kwestii charakteru tego budynku – czy miał być tak bardzo hi-tech jak to tylko możliwe?
Nie, raczej
nie. Nie kłóciliśmy się, ponieważ obaj byliśmy złymi chłopcami, naprawdę złymi
chłopcami, a ten projekt miał być rodzajem prowokacji wymierzonej przeciw
instytucjonalnym budynkom i instytucjonalnej kulturze w tych budynkach. Byliśmy
przekonani i myślę, że mieliśmy rację, że kultura powinna być bardziej związana
z oryginalnością niż z onieśmieleniem. Typowe budynki z tego okresu, które
zaczęto wznosić w latach 70-tych, to były bardzo monumentalne, marmurowe
gmachy, do których czuło się dystans. A my byliśmy autentycznie zainteresowani
prowokacją. Chcieliśmy zrobić fabrykę, rafinerię, cokolwiek innego. Wszyscy
mówili, że nasz budynek bardziej przypomina fabrykę niż muzeum i naprawdę nas
to cieszyło.
Byliście zaskoczeni, że wygraliście ten konkurs?
Oczywiście, że
tak! Byliśmy jednym z 681 zespołów, które się do niego zgłosiły! Trudno w to
uwierzyć. Wzięliśmy w nim udział, bo lubiliśmy razem pracować i prowokować. I
mieliśmy z tego wielką frajdę. W naszym zespole był również Peter Rice i wielu
innych. Przeważnie pracowaliśmy wieczorami, ponieważ w ciągu dnia każdy z nas miał
swoją normalną pracę
Na której
można było zarobić?
Tak, przecież
trzeba było z czegoś żyć. I wtedy wygraliśmy ten konkurs i byliśmy naprawdę
zdziwieni, nie mogliśmy w to uwierzyć.
Wasz budynek nazwano parodią hi-tech.
Tak, bo wbrew
pozorom to nie jest triumfujący hi-tech. Jest w nim więcej z parodii,
wprowadzenia czegoś w rodzaju poufałości maszyny zamiast onieśmielającego
marmuru i dostojnych łuków. Bardzo nam zależało, żeby ten budynek zapraszał
ludzi. Ale musieliśmy też wziąć pod uwagę konieczną elastyczność budynku. Kilka
lat temu został on unowocześniony. Po 25 latach, w czasie których budynek
odwiedziło 50 milionów ludzi, wprowadzono pewne zmiany i były one możliwe tylko
dlatego, że naprawdę jest on jak maszyna, jak narzędzie, gotowy do zmian i
całkowicie elastyczny.
Więc przeróbki były wpisane w waszą wizję od początku jego
tworzenia? Dążyliście do tego, by budynek był gotowy na zmiany?
Dokładnie tak.
Kiedy projektowaliśmy go 25 lat temu nie wiedzieliśmy dużo o kulturze, ale,
szczerze mówiąc, cieszyliśmy się z tego, bo mieliśmy świeże spojrzenie.
Pomyśleliśmy, że budynek kultury powinien być elastyczny, gotowy do zmian
zgodnych z duchem czasu. Na przykład dzisiejsza biblioteka jest zupełnie inna
niż ta sprzed 25 lat. Budynek nie jest sztywnym tworem, zmienia się bardzo
łatwo i myślę, że za następne 25 lat znowu nastąpią jakieś przekształcenia.
Wymagano od was instytucji sztuki, czy raczej artystycznego
budynku, który nie byłby sztywną instytucją?
Wymagania
konkursowe były dość interesujące, bo zakładały połączenie różnych dyscyplin,
jak muzyka, sztuki wizualne, design, czytelnia, księgarnia, informacja. Były
one w pewien sposób rewolucyjne, ponieważ założono, że nie ma żadnych granic
między dziedzinami sztuki. I to było dobre. To, co zrobiliśmy, to doprowadzenie
tej multidyscyplinarności do ekstremum. Zaprojektowaliśmy pięć pięter, które
przypominają ułożone jedno nad drugim boiska do piłki nożnej, a wszystkie niepotrzebne wewnątrz elementy, jak klatki
schodowe i schody ruchome, windy i rury wyrzuciliśmy na zewnątrz. W efekcie
piętra stały się niezwykle elastyczną, otwartą przestrzenią o rozpiętości 15 metrów.
Jeden z krytyków powiedział, że Beaobourg było dziełem nieokrzesanej brawury. Ale z tego co pan mówi wynika, że podeszliście do niego zupełnie poważnie i nie była to żadna demonstracja.
Cofnijmy się teraz bardziej w przeszłość, do pana dzieciństwa. W pańskiej rodzinie była długa tradycja pracy w budownictwie. Wielkim autorytetem był dla pana ojciec, który był szefem firmy wykonawczej. Czy myśli pan, że absolutna praktyczność jego podejścia do tworzenia budynków jest kluczem do pana twórczości?
Dokładnie tak. Myślę, że to jest zapisane w
moim DNA, tkwi pod moją skórą. Uwielbiałem spędzać czas z moim ojcem na placu
budowy. Ale tu nie chodzi tylko o stronę praktyczną i rzemieślniczą, ale także
o marzenia. Kiedy jest się małym chłopcem, w wieku sześciu, siedmiu, ośmiu lat
i codziennie jest się na placu budowy, wydaje ci się, że budynek to mały cud. I
to naprawdę jest jak cud. Jednego dnia widzisz dziurę w ziemi, a drugiego coś
się w tym miejscu pojawia, jest coraz wyższe i silniejsze. Zaczyna się od czegoś
surowego, nieobrobionego, bez formy i nadajesz temu kształt. Budowniczy jest
jak bóg, jak mały bóg. Tworzy rzeczy, potrafi je wymyślić i zrobić.
Mówi pan często, że architekci są dziś zbyt nadęci, za dużo mówią o sztuce, a pan preferuje podejście bardziej pragmatyczne. Powiedział pan, że architekt jest bogiem, ale jest to bóg praktyczny, a nie artystyczny.
Cóż, architektura jest prawdopodobnie najbardziej materialną dyscypliną, jaką
można sobie wyobrazić, bo bezpośrednio dotyczy materiału i zjawisk fizycznych.
Jest walką z grawitacją. A, proszę mi wierzyć, grawitacja jest najbardziej
niezmiennym zjawiskiem, jakie istnieje, jest absolutnie bezwzględna. Więc
architektura jest materialistyczna, ale jednocześnie idealistyczna. Jest chyba
najbardziej idealistyczną dziedziną ludzkiej aktywności, jaka istnieje, bo
dotyczy ludzi, marzeń, utopii, zmieniania świata. I w pewien sposób faktycznie
ten świat zmienia.
Na lepsze, albo na gorsze…
Tak, to prawda. Ludzie marzą o możliwości
zmieniania świata, a jako architekt robisz to, ponieważ efekty twojej pracy są
trwałe i bezpośrednio wpływają na ludzkie życie.
Architekt musi nieustannie rozwiązywać jakieś problemy i zawsze pan
podkreśla, że to jest w tym zawodzie najważniejsze. Więc obok siebie występują
i pragmatyzm, i idealizm.
Nie można być tylko człowiekiem praktycznym. To
niestety nie wystarcza. Architektura nie polega tylko na tworzeniu dobrych i
trwałych budynków, to także w pewien sposób opowiadanie historii. Można
opowiedzieć historię robiąc wywiad, pisząc, malując lub tworząc muzykę, ale
można też opowiadać historie tworząc budynki, bo one mówią, czasem nawet
śpiewają. To połączenie tego, co praktyczne, z tym, co ekstremalnie lekkie i
eteryczne.
Często można usłyszeć, że Piano unika teorii, intelektualizowania,
że jest pan w gruncie rzeczy antyintelektualny. Ale to co pan mówi – choć nie
rozmawiamy teraz o teorii – z pewnością nie jest antyintelektualne. Czy był w
pana życiu taki okres, kiedy celowo stworzył pan swój wizerunek przesadnie
pragmatycznego?
Tak,
oczywiście. Przecież człowiek się ciągle zmienia. Będąc synem wykonawcy
czerpałem przyjemność z tego, żeby w dość snobistyczny sposób podkreślać swoje
pochodzenie. Szczególnie w środowisku, w którym architekci przybierali zbyt
artystyczne pozy. Oczywiście, w pełni zgadzam się, że architektura jest sztuką,
ale nie sądzę, że należy mówić o tym na każdym kroku. Architektura jest bardzo
złożona. To nauka, technologia, geografia, typografia, antropologia,
socjologia, historia i w końcu sztuka. Wszystkie te czynniki występują razem. W
tym sensie architektura jest sztuką bardzo zanieczyszczoną – przez życie i
przez tę złożoność.
I kompromisy…
Kompromisy… w
pewien sposób sztuka wynikająca z kompromisów jest bardziej realna, bardziej
prawdziwa niż inne, bo cały czas konfrontujesz ją z życiem. Głupie jest
stwierdzenie, że architektura nie jest sztuką, bo to po prostu nieprawda. Ale
chyba jeszcze głupsze jest mówienie o niej wyłącznie jako o sztuce, bo to
niepotrzebna demonstracja. To podejście czysto akademickie, odbierające
architekturze jej związek z rzeczywistością, z życiem i ludzkimi potrzebami.
Trudno było uwolnić się od
Beaubourg i przekonania, że skoro zaprojektował pan taki budynek, każdy
następny będzie do niego podobny, że to jest pana styl?
Bardzo trudno.
Kiedy architekt projektuje jakiś budynek, wszyscy doszukują się nim jego stylu.
Więc jeśli podoba im się to, co zrobiłeś, oczekują, że to powtórzysz. I to
właściwie jest początek końca, bo zostajesz zamknięty w stylistycznej klatce,
może ona nawet być ze złota, ale nadal jest klatką. To straszne, ponieważ jedną
z najpiękniejszych cech architektury jest to, że zależy ona od tego gdzie i
kiedy powstaje. Architektura jest jak lustro, w którym odbija się czas i
ludzie, z którymi pracujesz. Dlatego jest opowiadaniem historii. Trzeba trzymać
się z dala od pojęcia stylu w znaczeniu automatycznego projektowania. To jest
podejście niedopuszczalne, bo wpadasz w pułapkę formalizmu. Nie jest łatwo tego
uniknąć i przytrafia się to także wielkim artystom, którzy pod koniec życia
zmuszeni są do powtarzania samych siebie, bo inni tego od nich oczekują.
Niektórzy reżyserzy filmowi, np. Milos Foremna czy
Bertolucci, mawiają: mój operator filmowy jest lepszym operatorem niż ja,
aktorzy grają lepiej niż ja bym to zrobił, dźwiękowcy potrafią realizować
dźwięk, wydawcy – wydawać, muzycy – komponować. A kim ja jestem? Reżyserem? Jestem
po prostu człowiekiem, który na koniec musi zebrać te wszystkie osoby. To samo
mówi pan o architektach…
Myślę, że
architektura polega na łączeniu różnych zagadnień. Musisz umieć ukierunkować
ludzi, z którymi pracujesz, bo w przeciwnym razie wszystko się rozproszy.
Musisz jednocześnie pracować nad szczegółami i sprawami ogólnymi. A tak na
marginesie, jest bardzo wiele podobieństw między architekturą i, na przykład,
muzyką. Wydają się tak odległe – jedna jest najbardziej fizyczną ze wszystkich
dziedzin sztuki, druga – najlżejszą i najbardziej niematerialną – ale są siebie
bardzo bliskie w tym sensie, że i muzyka, i architektura zależą w ogromnym
stopniu od dyscypliny, porządku – czasem wręcz geometrycznego – i tego porządku
się trzymają. I chociaż czasami sprzeciwiasz się temu porządkowi, łamiesz go,
to i tak nadal go potrzebujesz.
Jaką muzykę pan lubi?
Właściwie każdą, ale najbardziej kocham muzykę nowoczesną. Pracowałem z Luciano Berio i Pierrem Boulezem. To było dawno, kiedy jeszcze współpracowałem z Richardem Rogersem. Od tego czasu utrzymujemy ze sobą kontakt, spotykamy się. Uwielbiam pracować z muzykami. Jak powiedziałem, lubię każdą muzykę, ale pod jednym warunkiem – że jest muzyką, a nie śmietnikiem.
Cofnijmy się jeszcze raz w przeszłość. Po Beaubourg nastąpił
w pana życiu okres, kiedy pracował pan dla dość ubogich społeczności, na
przykład w Pulii, Otranto i Materze. Odwiedził pan wiele takich miejsc,
pomagając ludziom zrozumieć, jak mogą zmienić swoje otoczenie dzięki zdobyciu
podstawowych umiejętności. Jak ważny był dla pana ten okres?
Było to dla
mnie niezwykle ważne. I nadal jest. Od wielu lat współpracuję z UNESCO – zostałem
ambasadorem dobrej woli w dziedzinie rewitalizacji miast. W związku z tym
ciągle gdzieś wyjeżdżam. Pracowałem na przykład w Sarajewie nad centrum kulturalno-edukacyjnym, zbudowaliśmy też most na
rzece Miljacka. Bardzo bliska jest mi idea pracy z różnymi społecznościami.
W tych przypadkach te społeczności są klientami?
Tak. Taka
praca wymaga wyczucia tego, czego ludzie oczekują. Sztuka słuchania jest jedną
z najtrudniejszych, jakie można sobie wyobrazić. Architekt musi umieć słuchać i
musi rozumieć. Kiedy pracujesz z ludźmi, stajesz się bardziej wrażliwy, bo
wtedy musisz słyszeć nawet najsłabszy głos i musisz umieć zinterpretować to, co
usłyszysz. W takich sytuacjach jestem zwolennikiem idei projektowania nie
samych budynków, ale narzędzi, których ludzie mogą użyć do ich wznoszenia. Poza
tym, kiedy buduje się w historycznym mieście, nie można tak po prostu wyburzać,
trzeba stopniowo zmieniać, wybrać drogę homeopatycznego procesu, a nie
operacji. Miasta, zwłaszcza stare, są jak ludzkie ciała, są bardzo wrażliwe,
łatwo je zranić. Trzeba je zmieniać przy pomocy ich potencjału, wewnętrznej
energii. To jest niezwykle delikatne działanie, a ja uwielbiam pracować w tej
atmosferze.
Teraz jest pan znany, mieszka w Genui, ale dużo podróżuje.
Wydaje się, że jest pan bardziej obywatelem Europy niż Włochem. Jak pan się z
tym czuje?
To trudne
pytanie… Jestem typowym genueńczykiem – uwielbiam żeglować, kocham łodzie i
morze. Moje biuro w Genui znajduje się tuż nad brzegiem morza. Myślę, że woda
jest dla architektury najlepszym tłem. Jest też jak naturalny Internet, w
którym można pływać po oceanach łączących cały świat. Dla mnie Liguria i morze
to stały punkt odniesienia. Zresztą, kocham Włochy także z wielu innych
powodów. Opuściłem je kiedy miałem 25 lat. Zacząłem podróżować, wyjechałem do
Londynu. Tam pracowałem z Richardem i razem pojechaliśmy do Paryża. Od prawie
30 lat spędzam w tym mieście bardzo dużo czasu. Ale, chociaż pod tym względem
faktycznie jestem bardziej obywatelem Europy, cały czas wracam do Włoch. Jestem
Europejczykiem w tym sensie, że nie widzę różnicy między państwami. Ważne są
dla mnie miasta, takie jak Genua, Londyn czy Berlin.
Jest jeszcze jeden obiekt, o którym musimy porozmawiać ze względu na jego odmienność od Beaubourg. To Menil Collection w Houston w Teksasie – długi, niski, pokryty szarym drewnem budynek, inspirowany okolicznymi budynkami. Co może on powiedzieć o pana architekturze? Czy wpisanie w otoczenie budynku, który jest jednocześnie bliski okolicznej zabudowie i monumentalny, było ważną częścią pana drogi zawodowej?
Tak, bardzo ważną, zwłaszcza, że niezwykłą rolę odegrał w tym przypadku klient.
Dlatego, że miał konkretne oczekiwania?
Dobry klient to klient wymagający, a nie taki, który na wszystko się zgadza. Dobry klient to taki, który ma wyraźną wizję, wie czego chce i potrafi ci o tym powiedzieć tak, żebyś to zrozumiał. Dominique De Meniel, dla której projektowałem Meniel Collection, to niezwykle silna i inteligentna kobieta. Oczekiwała budynku spokojnego, a jednocześnie dającego wrażenie abstrakcji. Projektując Menil Collection, nauczyliśmy się dużo o naturalnym świetle, o jego pięknie i wrażeniu wibrowania, o tym, jak znika kiedy, na przykład, przychodzą chmury. Atmosfera, jaką udało się nam stworzyć, jest osiągnięciem naszym jako architektów, ale także klienta. To zawsze było naszym marzeniem.
Tak, to
prawda. Kiedy pracuje się w tak ekstremalnej sytuacji, jak tereny aktywnie
sejsmicznie na środku morza czy na stworzonym przez człowieka lądzie,
inżynieria i architektura muszą współpracować. I właśnie o to nam chodziło. Budynek
musiał być lekki i bezpieczny.
Wszyscy mówią, że zaprojektowany przez pana terminal wygląda
jak szkielet dinozaura. A czy nie jest tak dlatego, że dążył pan do osiągnięcia
tak niezwykłego kształtu. To jest wynik wyprowadzenia jego formy z logiki
przepływu powietrza i ruchu pasażerów.
Dokładnie tak.
Narzędziem pracy architekta jest matematyka, geometria, fantazja i wyobraźnia.
Ale ostateczny kształt budynku nie przypomina dinozaura dlatego, że chcieliśmy
naśladować naturę. Doszliśmy do tego w zdecydowanie skromniejszy sposób – tak
jak robi to sama natura – po prostu zbudowaliśmy coś bardzo lekkiego i
elastycznego.
Czy macie satysfakcję z tego, że zaprojektowany przez was
budynek, który jest w pełni funkcjonalny, ma w rezultacie formę bardzo bliską
naturze?
To zawsze jest
dla nas niespodzianka. Nigdy nie planujemy tego wcześniej. Uważam wręcz, że
należy tego unikać. Dinozaur to dinozaur, a lotnisko to lotnisko. Nie wolno
tego mieszać. Metafory mogą być bardzo niebezpieczne i nie można od nich
zaczynać.
Nigdy nie
zaczynam projektowania budynku bez spędzenia kilku dni, a czasami nawet
tygodni, na zastanawianiu się. Nie przypominam sobie żadnego przypadku, kiedy
zacząłem pracować bez próby zrozumienia miejsca i wsłuchania się w nie, nawet
jeśli projektowałem budynki dla bardzo odległych miejsc. Miejsca mówią, trzeba
się po prostu zamknąć i posłuchać. Jedną z podstawowych kwestii, w których
najłatwiej się w architekturze pomylić, to skala budynku. Kiedy jesteś artystą
i tworzysz rzeźbę, pracujesz w prawdziwej skali, ale jako architekt musisz cały
czas myśleć, jak budynek będzie wyglądał, kiedy już powstanie. Jeśli na
przykład projektujesz w środku Manhattanu, gdzie zaprojektowaliśmy nową główną
siedzibę New York Times,a przy Times Square, musisz tam stanąć i rozejrzeć się,
pomyśleć o otaczających wieżowcach i wyobrazić sobie, jak twój budynek będzie
się z nimi komponował. Musisz stworzyć w swojej głowie obraz przyszłego
budynku. W przeciwnym razie możesz się pomylić w kwestii skali, a przecież
budynek musi pasować do otoczenia. Największym komplementem, jaki mogę usłyszeć
o budynku, to, że wygląda, jakby stał tam od zawsze. A tego nie można osiągnąć
nie rozumiejąc miejsca.
Czy miał pan kiedyś takie olśnienie,
że pierwszy, lub jeden z pierwszych szkiców budynku okazał się tym właściwym i
pozostał prawie niezmieniony w ostatecznej wersji?
Zdarza mi się
to dość często. Ale wcale nie dlatego, że uważam się za geniusza. Czasami w
pierwszych szkicach pojawiają się inspirujące pomysły, które będą się cały czas
powtarzać. Kiedy na przykład zaczynaliśmy projektować dla New York Timesa,
jednym z pierwszych pomysłów było wpisanie budynku w atmosferę miasta, jego
koloryt. Jedną z najpiękniejszych cech Manhattanu jest to, że nieustannie
zmienia barwy – po deszczu wszystko jest niebieskawe, a podczas słonecznego
popołudnia staje się czerwone. Ta niezwykła zmienność kolorów w zależności od
pogody jest czymś fantastycznym. Jednym z pierwszych pomysłów było więc użycie
ceramiki, która może uchwycić tę zmienność. I ten pomysł powtórzył się na
wszystkich etapach projektowania.
Jak wygląda praca w pana firmie? Czy jest to proces
demokratyczny? W jakim zakresie pracownicy sami rozwiązują problemy?
Praca nigdy nie wygląda tak, że mistrz przychodzi i
rysuje na tablicy swoją wspaniałą koncepcję, a reszta zajmuje się sprawami
technicznymi. Architektura jest procesem cyklicznym, rzemieślniczym. Robimy
bardzo dużo modeli i oczywiście pracujemy przy komputerach. Proces projektowania
przypomina koło. Poruszasz się od detalu do ogółu, a potem znowu od ogółu do
detalu, od cichej pracy samodzielnej po pracę zespołową. Bardzo lubię pracować
w zespole, to najpiękniejszy rodzaj pracy. Po chwili przestajesz rozumieć, kto
co zrobił, kto jest autorem idei i nawet się nad tym nie zastanawiasz. To nie
jest ważne, bo jesteśmy zespołem. I to jest wspaniałe. W dobrym zespole panują
proste zasady – wszyscy są najlepsi. Walczycie, dyskutujecie, wszyscy mówią to,
co myślą i każdy ma jakieś pomysły. Ale, tak jak w orkiestrze, potrzebny jest
dyrygent. Ktoś musi poprowadzić to wszystko do celu. Na pewno jednak nie jest
tak, że praca kreatywna jest przywilejem przywódcy, a reszcie zostają zajęcia
praktyczne.
Zdarzyło się kiedyś, że w czasie projektowania okazywało
się, że jesteście w ślepej uliczce i że pracujecie nad rozwiązaniami, które nie
mają sensu?
Oczywiście.
I co pan wtedy robi?
Wtedy trzeba
zmienić kierunek. Zatrzymać się, wrócić do punktu wyjścia i zacząć od nowa. Nie
można się zakochiwać w swoich projektach. To jest jak z inteligencją, która
może być lekka lub ciężka. Jeżeli masz ciężką inteligencję, nie zatrzymujesz
się i nie zawracasz, ale jeśli twoja inteligencja jest lekka, oznacza to, że
dopuszczasz do siebie krytykę, rozumiesz ludzi i ich argumenty. I wtedy umiesz
się zatrzymać i zacząć wszystko od nowa.
Co to
znaczy, że nie można się
zakochiwać w konkretnych rozwiązaniach?
Nie możesz
popadać w zachwyt nad tym, co stworzyłeś. Ale jednocześnie musisz podchodzić do
tego z pasją, bo architektura to pasja. Trzeba jednak zachować jasność myśli,
żeby móc zauważyć, że coś idzie nie tak. Nie możesz się zakochać w konkretnych
rozwiązaniach, bo wtedy nigdy nie zawrócisz. Co jakiś czas musisz spojrzeć z
dystansu na to, co robisz.
Powiedział pan kiedyś, że chwila, w której myśli pan, że
znalazł właściwe rozwiązanie, jest też chwilą, kiedy trzeba się zatrzymać i
poważnie się zastanowić, czy ono na pewno jest najlepsze z możliwych.
Tak, zawsze
tak robię. Trzeba zrozumieć, że architektura jest sztuką praktyczną. Kiedy
piszesz sztukę i nie podoba ci się, piszesz ją od nowa. Tak samo jest, kiedy
komponujesz muzykę. Ale kiedy projektujesz budynek i jest on skończony, to już
koniec – nic nie da się zmienić. Nie ma odwrotu.
Mówi się, że chirurg chowa swoje pomyłki, a architekt
zasłania je bluszczem.
Dokładnie. Więc
lepiej być ostrożnym, żeby nie popełnić błędu. Ale, z drugiej strony, musisz
unikać perfekcjonizmu, bo osiągnięcie doskonałości nie jest możliwe. Nadchodzi
chwila, kiedy trzeba zakończyć projektowanie i zacząć budowę. To jest moment,
kiedy musisz się zatrzymać, nawet jeśli uważasz, że jeszcze nie osiągnąłeś
tego, co chciałeś. To jedna z największych tragedii architektury – chwila,
kiedy nie ma już odwrotu i musisz iść dalej.
Był pan bardzo zawiedziony, że nie wygrał konkursu na
projekt dla Ground Zero w Nowym Jorku?
Nie. W tym
czasie i tak realizowaliśmy tam wiele projektów – siedzibę New York Timesa,
budynek dla słynnej biblioteki Morgan przy Madison Avenue, rozbudowę
uniwersytetu Columbia. Jeśli mam być szczery, uważam, że Ground Zero to projekt
niemożliwy i w ogóle nie miałem zamiaru startować w tym konkursie. Jedyne, co
mogę powiedzieć, to, że jest to miejsce ogromnej tragedii. Architekt, który zaprojektuje
tam nowe budynki, musi być jeszcze małym dzieckiem. Na takie przedsięwzięcie
potrzeba czasu, bo w miejscu takiej tragedii nie można się spieszyć. Łatwo
popaść w pustą retorykę, symbolizm. Zastanawiam się, czy w obliczu takiej
tragedii w ogóle należy tam coś budować.
Czy zaprojektował pan kiedyś budynek, z którego był
całkowicie zadowolony?
Myślę, że
dzień, w którym stworzyłbym taki budynek, oznaczałby koniec mojej pracy.
Osiągnięcie ideału byłoby tak wspaniałym uczuciem, że musiałbym przestać
projektować nowe budynki. Nie sądzę, żeby to kiedykolwiek nastąpiło.
Ale na pewno ma pan takie budynki, w których udało się
rozwiązać jakiś ważny problem.
Pewnie! Prawda
jest zresztą taka, że kocham wszystkie swoje budynki. Traktuję je jak dzieci.
Kiedy jestem w Paryżu, mieszkam i pracuję w pobliżu Beaubourg i w pewien sposób
jestem tam jak mały Quasimodo! Zawsze kiedy Richard przyjeżdża do Paryża
idziemy tam na lunch.
I za każdym razem widzi tam pan rzeczy, które pana
denerwują…
Tak,
oczywiście. Robię wtedy notatki i wysyłam je do moich przyjaciół. Nigdy nie
traci się kontaktu ze swoim projektem. Kocha się je wszystkie – małe i duże
dzieci rozsiane po całym świecie. Prawdą jest, że najbardziej jest się
przywiązanym do najmłodszych, albo dopiero powstających. Ale, z drugiej strony,
nie sposób wskazać jednego ulubionego.
A co pan robi, kiedy ma pan twórczą blokadę? Kiedy szuka pan
rozwiązania problemu i wydaje się panu, że nigdy go nie znajdzie. Czy to się
panu zdarza?
To normalna
sytuacja. Wtedy musisz zmienić skalę. Mam wielu przyjaciół wśród muzyków i
pisarzy i oni mówią to samo – musisz zmienić skalę i nabrać dystansu. Na
przykład zostawić na jakiś czas ten problem i zająć się czymś innym. Czasami
zdarza się cud i kiedy wracasz do tego tematu, po prostu wiesz. Ale proces
tworzenia jest dość dziwny. Czasem, kiedy masz blokadę, musisz to po prostu
zaakceptować i cierpieć patrząc w ciemność. Czujesz się wtedy tak, jakbyś nagle
wszedł do ciemnego pokoju, twój wzrok powoli się przyzwyczaja i zaczynasz widzieć
więcej. Zaczynasz widzieć. Zdarza się więc, że musisz zaakceptować niemoc i lęk
i czekać, aż coś się zmieni.
Denerwuje się pan w takich sytuacjach?
Tak, choć
właściwie to nie do końca dobre określenie – to jest rodzaj cierpienia
spowodowanego tym, że nie wszystko idzie jak trzeba. Jedyną rzeczą, której
absolutnie nie można wtedy robić, to iść na kompromis i szukać drogi na skróty.
Musisz zaakceptować ten stan. I wtedy najczęściej zaczynasz w tej pracy
wszystko zmieniać – zmieniasz temat, skalę, punkt widzenia. Znowu zaczynasz od
początku.
Źródło - BBC
tłumaczenie: Daniela Szymczak
Podoba Ci się nasza działalność ? Postaw kawę dla Grupy Sztuka Architektury!
Miejski Dom Kultury na Osiedlu Witosa w Katowicach jest gotowy. Jego zbudowanie obiecywał w swojej k ...
To już XVII edycja Plebiscytu Polska Architektura XXL. Grupa Sztuka Architektury zaprasza do wspólne ...
Narodowe Muzeum Morskie w Gdańsku wzbogaci się niedługo w nową filię. W Łebie dobiega końca budowa ...
Fragment wywiadu Marzeny Mróz...
Architektura nowoczesna to cyk...
Chciałbym przeciwstawić tutaj...
Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...
Komentarze
Zaloguj się, aby dodać komentarz