Chcesz być na bieżąco? Zapisz się do naszego newslettera


Daniel Libeskind - od wykładowcy do praktykującego architekta

 

Czas czytania: ~8 min


6kFn3Lm0MXLL3ZzZUTT5IACk9JSghE5SzPpPXMSiJsTnbwcMoaYbAdFPOzWC_libeskindmale.jpg
Rozmowa z Danielem Libeskindem

Pana kariera zawodowa przebiegała w sposób, jak na praktykującego architekta, nietypowy. Od teoretyka, wykładającego w czołowych szkołach architektury, do praktyka budującego wielkie założenia publiczne i komercyjne. Czy jest Pan zadowolony z tej drogi ? Czy poleciłby ją Pan młodym ludziom?


Wie Pan, trudno mi jest komuś coś polecać, każdy ma swoją indywidualną ścieżkę i powinien nią podążać zgodnie z logiką oraz konsekwencją swojego życia. Ja ze swojej drogi jestem bardzo zadowolony. Lata życia poza praktyczną architekturą dały mi czas na rozwój, na tworzenie bazy teoretycznej, z której w tej chwili korzystam pełnymi garściami. Pozwoliły na medytację oraz zgłębienie całego, fascynującego świata współczesnej humanistyki. Dzięki temu moje projekty mają przewagę nad konkurencją, jeżeli chodzi o ten aspekt.

Czy uważa Pan, że określenie „dekonstrukcja” ciągle dobrze definiuje Pana twórczość?

Nie sądzę, żeby kiedykolwiek tak było. To określenie zostało stworzone przez teoretyka Marka Wrigleya – kuratora wystawy w MOMA w 1988 roku i zawsze było trochę na wyrost. Oczywiście Zaha Hadid czy Rem Koolhaas to moi koledzy i wiąże nas ze sobą na przykład podobna ścieżka zawodowa – od teorii do praktyki. Ale nasza architektura jest prawdziwym budowaniem i z filozofią Derridy nie łączyło nas nigdy tak wiele, żeby nazywać się architektami dekonstrukcji. Oczywiście miło jest być w tak doborowym towarzystwie, jak uczestnicy wystawy, ale ja na przykład jestem już od tego momentu oddalony o lata świetlne.

Ale czy elementem spajającym tą grupę nie jest bunt przeciwko modernizmowi i poszukiwanie nowych form w architekturze?

No jasne, na pewno wszyscy nie lubimy modernistycznych pudełek na buty, ale z tym elementem negatywnym też bym nie przesadzał. Raczej podkreślałbym to, co pozytywne. Wszyscy traktujemy architekturę jako sztukę, wszyscy też szukamy nowych geometrii w architekturze. To, co jest charakterystyczne dla mnie, to zwracanie szczególnej roli na element emocjonalny w moich realizacjach, na to, żeby każda z nich opowiadała jakąś historię, która przykuwa uwagę publiczności. Koledzy z wystawy nie poszli w tym aspekcie swojej twórczości aż tak daleko. Dla mnie architektura jest przede wszystkim dla ludzi. Traktuję ją jak sztukę, która nie istniej bez publiczności i do niej jest adresowana przede wszystkim, a najbardziej uniwersalnym językiem, jakim operują ludzie jest język emocji.

W wielu wywiadach podkreśla Pan, że dwa najważniejsze wydarzenia w Pana profesjonalnej karierze są związane z datą 11 września 2001 roku. Otwarcie Muzeum Żydowskiego w Berlinie oraz atak na WTC w Nowym Jorku (i oczywiście jego konsekwencje, czyli konkurs na plan zagospodarowania działki Ground Zero). Czy kwestia bycia architektem pochodzenia żydowskiego miała dla Pana kariery jakieś znaczenie?

Szczerze mówiąc nie bardzo lubię tych tradycyjnych, etnicznych identyfikacji. Atak na WTC to nie jest sprawa Żydów, to problem globalny, który dotyczy wszystkich. Poza tym czuję się człowiekiem, który ma wiele tożsamości. Jestem przede wszystkim Amerykaninem – gdyż Ameryka to jest dla mnie cały świat, to symbol wolności oraz możliwości życia poza trybalnymi ograniczeniami. Jestem też Berlińczykiem, gdyż mieszkałem tam 8 lat budując Muzeum Żydowskie. Jestem naturalnie także Żydem i Izraelczykiem. W tej chwili spędzam mnóstwo czasu w Mediolanie w związku z moim najnowszym projektem Fiera Milano, jestem więc też trochę Włochem. Bardzo ważna jest dla mnie polska tradycja. Do dzisiaj mam kontakt z polską kulturą, literaturą, sztuką. Świat jest zbyt ciekawy i wielostronny, żeby zamykać się w jednej tylko identyfikacji oraz tożsamości.

Zdaniem wielu osób architektura międzynarodowa jest w tej chwili zdominowana przez zjawisko nazywane „Star system” – kreowane przez media gwiazdy odgrywające rolę podobną do gwiazd popkultury. Jak ocenia Pan to zjawisko?

Jest to skutek globalizacji i homogenizacji kultury, także tej architektonicznej. Ludzie, szczególnie ci dużo podróżujący, są już zmęczeni standardową, powtarzalną, porządną architekturą funkcjonalną bez wyrazu. Chcą czegoś, co indywidualizowałoby miejsca, do których przyjeżdżają. Stąd głód indywidualności, stąd też potrzeba postaci, które nie chcą się poddać tej międzynarodowej homogenizacji. Pojawiła się więc grupa ludzi, którzy odpowiadają na te potrzeby. A, że jest to atrakcyjne dla mediów? To tylko skutek uboczny tej podstawowej potrzeby nowatorstwa i traktowania architektury jako sztuki.

W kilku wypowiedziach zaprezentował Pan bardzo rygorystyczne podejście do problemu udziału architektów o międzynarodowej sławie w projektach realizowanych w krajach totalitarnych. Czy uważa Pan na serio, że da się połączyć architekturę i etykę?

Nie jestem żadnym moralistą i nie będę nikomu narzucał, co ma robić. Każdy podejmuje decyzje na własny rachunek z ryzykiem ich oceny, także od strony moralnej. Każdy ma jakieś swoje standardy i działa w oparciu o nie. Powiedziałem o moich granicach oraz moich przemyśleniach na ten temat, ale, oczywiście, nie zamierzam ich narzucać innym. Ja w takich projektach nie chcę uczestniczyć. Nawet rezygnując ze wspaniałych możliwości, które one dają.

Pana projekty posiadają łatwo rozpoznawalny, indywidualny styl, który nazwać nawet można „stylem Libeskinda”. Znamy takie opinie, wygłasza je np. Jean Nouvelle, że dla architekta każdy projekt powinien być inny, że każdy projekt to nowa przygoda, która powinna owocować całkowicie odmienną formą wynikającą z indywidualnego zadania. Jaka jest Pana opinia w tej sprawie?

Jeżeli nawet moje obiekty mają cechy wspólne to nie jest mój cel. To skutek uboczny mojej pracy, która polega na całkowicie zindywidualizowanym podejściu do zadania. Po prostu – nie jestem Bogiem, nie kreuję ex nihilo, i za moimi realizacjami zawsze stoi Daniel Libeskind z jego ograniczeniami. Ale nie jest to wynikiem jakiejś kalkulacji. To po prostu skutek całkowicie spontanicznego działania.

W tej chwili prowadzi Pan ze swoim biurem wiele projektów na całym świecie. Wymaga to utrzymywania dużych struktur administracyjnych. Czy uważa to Pan za wadę swojej międzynarodowej kariery czy też lubi Pan taką pracę organizacyjną?

Jestem szczęśliwym człowiekiem, gdyż całą tą pracę wzięła na siebie moja żona, Nina, oraz mój partner. Dzięki temu całkowicie mogę się skoncentrować na twórczości.

Czy architektura jest dla Pana tylko zawodem? Czy ma Pana jakieś hobby? Na przykład muzykę, którą się Pan kiedyś zajmował?

Nie gram już na akordeonie, gdyż drażni mnie moja nieporadność. Architektura wypełnia całe moje życie. Jednak muzyka i architektura są dla mnie ze sobą głęboko związane przez precyzję, której wymagają oraz matematyczną regularność, którą się obie te dziedziny posługują. Korzenie tych twórczości w obu obszarach sięgają gdzieś do tradycji pitagorejczyków, którzy zauważyli regularności harmoniczne w muzyce, a także ustanowili reguły tzw. złotego podziału, które stały się podstawowe dla architektury oraz teorii perspektywy. Z tego też narodziła się matematyka. Tu widać więc, jak blisko są związane architektura i muzyka. Tym, co je łączy jest matematyka.

A co Pan sądzi o matematycznej architekturze parametrycznej oraz generatywnej, które wykorzystują nowoczesne narzędzia informatyczne do tworzenia niestandardowych geometrii?

Szczerzę mówiąc nie bardzo mnie to interesuje. Uważam, że język matematyki nie jest językiem obiektywnym – jak sądzą niektórzy, że jest tylko jednym z wielu możliwych sposobów opisu świata. Dla mnie bardziej uniwersalny jest np. język ludzkich emocji, którym chętniej się posługuję. Nie sądzę też, żeby było praktycznie możliwe prawdziwe hodowanie budynków na wzór ewolucyjny. Jest to zbyt skomplikowane technicznie i szczerze wątpię w możliwość zastosowanie tych ewolucyjnych metod na szerszą skalę praktyczną. Ale rozumiem też fascynacje chociażby Zahy, która przecież jest matematykiem z wykształcenia i dla niej te formalne modele liczbowe są czymś pięknym. Dla mnie bardziej liczy się odbiorca.

21 października przyjeżdża Pan po raz kolejny do Polski (na otwarcie ArchFilmFest w Łodzi). Czy jest to dla Pana tylko powrót do przeszłości?

Bardzo się cieszę, że Polska, a zwłaszcza Łódź, nie jest dla mnie tylko historią, ale i teraźniejszością. Mimo kryzysu są ciągle szanse na realizację kilku moich projektów w Polsce. Niezależnie od tego czuję się bardzo związany z waszym krajem. Przez kulturę, język, który ciągle trochę pamiętam i wspomnienia. Dlatego wracam do Was zawsze chętnie i z napięciem czekam na kolejną możliwość spotkania z Polakami.

A więc do widzenia.

„Do widzenia” i zapraszam do Łodzi.

Rozmawiał: Krzysztof Sołoducha, Mediolan 12.09.09

Fot: Igor Pilutkiewicz - Rheinzink


Podepnij swój artykuł

Podoba Ci się nasza działalność ? Postaw kawę dla Grupy Sztuka Architektury!
Postaw mi kawę na buycoffee.to

tagi

Urodziny Szybu Krystyna
Urodziny Szybu Krystyna

Budowa wieży wyciągowej szybu Kaiser Wilhelm II na terenie kopalni węgla kamiennego Hohenzollern zak ...

Kultura w kasynie
Kultura w kasynie

Kasyno Kultury, placówka kulturalna działająca w Kwidzynie od końca 2023 roku mieści się w budynku o ...

E-konferencja Skorupa budynku: dachy, fasady, drewno i prefabrykacja w architekturze.
E-konferencja Skorupa budynku: dachy, fasady, drewno i prefabrykacja w architekturze.

Regulacyjne i technologiczne zmiany w zakresie metod wznoszenia budynków doprowadziły w ostatnich la ...

KOMENTARZE
Komentarze
Brak komentarzy
Zaloguj się, aby dodać komentarz

Sylwetki
ZOBACZ TAKŻE

PRACA:
Zatrudnię
  • Zatrudnię

Nie przegap okazji!!!

zapisz się do naszego newslettera