Życie na trzech poziomach - wywiad
Data dodania: 27.12.2017 Czas czytania: ~ 17 min
Państwa głos został zapisany. Głosować można raz na 24 godzinny na jeden obiekt z wybranej kategorii.
Chcesz być na bieżąco? Zapisz się do naszego newslettera
Data dodania: 27.12.2017 Czas czytania: ~ 17 min
W swej warstwie przestrzennej Muzeum II Wojny Światowej jest odwołaniem się do trzech wymiarów czasu. Kondygnacje podziemne to historia, przeszłość o której trzeba pamiętać, ale która jest ukryta w mrokach pamięci. Plac przed budynkiem to teraźniejszość, życie i wspólne spędzanie czasu. Wieża daje z kolei widok na przyszłość, na rozwijające się, wychylone do nowego miasto, pełne zmian i ciekawych inicjatyw – mówią Andrzej Kwieciński i Zbigniew Kowalewski z pracowni A-Plan Bis – współautorzy gdańskiego Muzeum II Wojny Światowej
Krytyka Architektury: O Muzeum II Wojny Światowej jest głośno.
Andrzej Kwieciński (A.K.): No tak, ale zazwyczaj nie w tym kontekście, którego byśmy sobie życzyli. W tle jest wielka polityka i dyskusja wokół kształtu wystawy. Najnowszym chociażby (rozmowa odbyła się w czerwcu 2017 roku) aspektem tych gier jest dymisja jednego z dyrektorów Muzeum w proteście przeciwko likwidacji salki prezentującej historię sporu wokół wystawy. Choć tak naprawdę z naszej perspektywy ten konflikt jest tylko pretekstem do rozgrywek personalnych.
Zbigniew Kowalewski (Z.K.): Podnoszony jest przede wszystkim argument, że wystawa jest za mało polska. Do nas docierają jednak czasami zupełnie odwrotne informacje. Ostatnio na przykład miałem grupę zwiedzających Francuzów. Po przejściu wystawy stwierdzili, że z ich punktu widzenia jest na niej za dużo o Polsce, a za mało o perspektywie światowej. Tak więc, co głos to inna opinia i widać, że ocena wystawy bardzo zależy od indywidualnej perspektywy zwiedzającego.
A.K. Innym zarzutem jest stwierdzenie, że na wystawie jest za mało informacji o roli kościoła w II wojnie światowej. Ja widzę tam jednak sporo takich elementów. Więc oba główne zarzuty – brak polskiej perspektywy oraz niedostateczne uwypuklenie roli kościoła nie wytrzymują krytyki. Z tego powodu uważamy, że to całe zamieszanie ma tak naprawdę podłoże personalne, a nie merytoryczne.
Z.K. Nasze stanowisko, dotyczące ekspozycji Muzeum, należy odbierać jako stanowisko obserwatorów, nie związanych bezpośrednio ze stworzeniem tej ekspozycji. Nie jesteśmy autorami wystawy. My zaprojektowaliśmy jedynie budynek w którym ta ekspozycja znalazła swoje miejsce. A jest to sprawa bardzo upolityczniona. Jednak abstrahując od tego w przypadku Muzeum mamy do czynienia z zupełnie nową wartością, jeśli idzie o atrakcyjność turystyczną miasta. Nowe obiekty, ECS i Muzeum, cieszą się niesamowitym powodzeniem wśród przewodników oprowadzających wycieczki po mieście. Dzięki temu Gdańsk to już nie tylko Stare Miasto, skansen, ale tuż za historycznymi murami stoją do dyspozycji turystów nowoczesne placówki multimedialne, jak ECS i Muzeum. Do tego dochodzi kładka na Ołowiankę, która spina z miastem dotychczas odciętą część miasta i tworzy drogę do trzeciej atrakcji - nowej filharmonii, która powstała z przebudowanej, starej elektrociepłowni.
AK. Z urbanistycznego punktu widzenia ważne jest też to, że dzięki tym inwestycjom dokonuje się rewitalizacja terenów okołostoczniowych i stoczniowych. Są one włączane w strukturę miasta i stopniowo je uatrakcyjniają. Muzea są zapalnikami tych zmian. Wśród obiektów na terenach postyczniowych, gdzie powstaje tzw. Nowe Miasto, jest już także jedna nasza realizacja – przebudowa olbrzymiej hali przemysłowej na klub muzyczny B90. Ma tam wkrótce też powstać szereg innych, niekomercyjnych inwestycji, jak chociażby poświęcona sztuce współczesnej filia Muzeum Narodowego.
K.A. Czyli lokalizacja Muzeum na tym terenie nie była przypadkowa i wpisuje się w szerszy plan rewitalizacji terenów poprzemysłowych w Gdańsku?
Z.K. Przy planowaniu Muzeum były rozpatrywane dwie lokalizacje. Pierwsza z nich to ta obecna, przy Wałowej, gdzie wcześniej była zajezdnia autobusowa – wyłożony płytami, pusty plac, betonowa pustynia tuż obok Starego Miasta. Drugie miejsce to było Westerplatte. Uważamy jednak, że Westerplatte nie byłoby dobrym miejscem. Co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze jest to teren na uboczu szlaków turystycznych. Dla przeciętnego turysty dojazd tam jest bardzo trudny. Wybrana ostatecznie działka przy Wałowej jest dużo bliżej najważniejszych szlaków turystycznych. Po drugie Westerplatte kojarzy się z przegraną wojną, która pomimo zaangażowania i wielkiej ofiarności kończyła się nieszczęściem. Obciążanie Muzeum tym odium klęski byłoby niepotrzebne. Stąd dla nas słuszny jest wybór tego terenu nie obciążonego jakąkolwiek semantyką, który dodatkowo świetnie „siedzi” w mapie miasta.
K.A. No, ale jest to teren trudny gruntowo. Pod spodem było po prostu wielkie jezioro, które kosztem 100 mln złotych trzeba było ujarzmić.
Z.K. Ten argument słyszymy dosyć często, ale łatwo go zbić. Muzeum tego typu ma ogromne potrzeby przestrzenne. To nie może być obiekt, który mieści się w dworku, jak Muzeum Szopena w Żelazowej Woli. Dopiero, kiedy naprawdę zabraliśmy się za realizację tej inwestycji, uświadomiliśmy sobie, jakie ilości powierzchni użytkowej są potrzebne . Gdybyśmy postawili tak ogromy obiekt na działce, to on szczelnie by ją wypełnił. Ja to zawsze porównuję do ogromnej galerii handlowej, która musiałaby w tym miejscu powstać, gdyby podejść do tematu tradycyjnie. Dlatego naszą pierwszą myślą było to, żeby ukryć ekspozycję pod ziemię, uwalniając w ten sposób działkę od spiętrzonej zabudowy i dając miastu plac miejski. Muzeum o tej funkcji powinno być miejscem spotkań i zgromadzeń, ale także koncertów na żywo – do tego służy plac. Od początku było wiadomo, że lokalizacja całej ekspozycji pod ziemią będzie kosztowne. Naszym zdaniem jednak takie obiekty są wartością samą w sobie, ponieważ na nowo definiują miasto. Przykłady to oczywiście wieża Eiffla, Opera w Sydney czy ostatnio hamburska Opera autorstwa Herzoga i de Meuron.
A.K. Moi znajomi z Hamburga mówią, że w mieście przez inwestycję podrożały szkoły i przedszkola, bilety miejskie itd. Miasto musi przecież jakoś sfinansować 10 krotny wzrost kosztów wzniesienia budynku. Ale wszyscy się z tym godzą, bo powstaje trwała wartość dla miasta. O kosztach z czasem się zapomni, a budynek i jego siła pozostanie. Mamy nadzieję, że taka sama sytuacja będzie miała miejsce i u nas. Liczymy, że powstanie ikona miasta, która na trwałe wpisze się w jego sylwetkę i doda mu nowej wartości. Z tego punku widzenia wzrost kosztów o 30% jest moim zdaniem nieistotny. Usytuowanie go na obrzeżach miasta byłoby tańsze, ale bezcelowe.
Z.K. W konkursie pojawiło się 129 prac i tylko kilka z nich, 7-8, przewidziało wprowadzenie ekspozycji pod ziemię. Reszta propozycji opierała się na szczelnym wypełnieniu działki, co naszym zdaniem jest błędnym podejściem. To zabija przestrzeń.
K.A. Czy w warunkach konkursu był zapis o poszukiwaniu obiektu ikonicznego ?
Z.K. Bardzo oględnie sformułowany, ale było tam kilka słów. Dosłownie, że jury liczy na realizację, która na trwałe wpisze się w sylwetę miasta.
A.K. Trochę brakuje nam w zrealizowanym już muzeum miejsca, które opowiedziałoby całą historię konkursu, pokazało inne prace i w ten sposób edukowało architektoniczne publiczność, pomagając zwiedzającym w zrozumieniu samego budynku. Coś takiego byłoby bardzo potrzebne. Mamy już przykłady takich ekspozycji. Chociażby w Muzeum Polin w Warszawie.
Z.K. Wiele moich spotkań ze zwiedzającymi oraz architektami pokazuje, że brakuje zrozumienia idei , które zdecydowały o takim, a nie innym kształcie Muzeum. Dotyczy to chociażby odtworzenia przebiegu ulicy Grosse Gasse, miejsca w muzeum przekrytego długim świetlikiem w ciągu ulicy, gdzie można na chwilę usiąść, wyciszyć się, oderwać od ekspozycji. Grosse Gasse to była główna, lokalna ulica tzw. Wiadrowni czyli miejsca, gdzie mieściło się wiele niewielkich zakładów rzemieślniczych produkujących wiadra właśnie. Odtworzyliśmy ją w strukturze budynku przez wejście od strony kanału Raduni, długą, pochyłą kładką, która ma budować napięcie przed zwiedzaniem ekspozycji, powodować powolne przejście z teraźniejszości w przeszłość, jakby odpłynięcie w czasie. We wnętrzu z kolei ulica jest zaznaczona poprzez długi łącznik przekryty świetlikiem, który łączy sale wystawowe i dostarcza możliwości wyjścia na chwile z wystawy, wyciszenia się, przerwania zwiedzania. Jest więc kilka takich aspektów architektonicznych, które trudno jest zrozumieć na pierwszy rzut oka, ale znajomość których pogłębiła kontakt z muzeum. Nawet przewodnicy mówią o tym, że im brakuje takiego przestrzennego zaczepienia i zwizualizowanej informacji o budynku. W wersji minimalnej może nawet wystarczyłaby po prostu tabliczka Grosse Gasse w przestrzeni pod świetlikiem.
K.A. Ale to wejście od Ołowianki nie jest oznaczone w tej chwili jako główne. Wszyscy wchodzą dużymi schodami u stóp wieży, albo przez parking podziemny
Z.K. No tak. Bo brakuje kładki przez kanał, która kierowałaby ruch pieszy z Ołowianki do tego wejścia, a z parkingu na placu ruch przekierowywany jest do dużych schodów u stóp wieży. Zapis o kładce był zresztą pierwotnie w warunkach konkursu, a potem został wycofany. Ciekawe jest to, że w projekcie konkursowym zostawiliśmy dwie kreski kładki przez kanał, przez co o mało nie zostaliśmy wyeliminowani na etapie odwołań. Chyba to miasto nacisnęło na autorów warunków konkursowych w momencie kiedy był już ustalony przebieg drugiej, dużej kładki na Ołowiankę, żeby nie uwzględniać tego przejścia i żeby unikać już dodatkowych propozycji w tym zakresie. Ważną ideą jest także umieszczenie wystawy pod ziemią czyli w miejscu, gdzie nie toczy się dzisiaj życie. Pokazuje to, że mówimy o przeszłości o której trzeba pamiętać, ale z którą trzeba sobie poradzić. Plac to jest teraźniejszość – tam jest życie – manifestacje patriotyczne (jakkolwiek dzisiaj się kojarzą), imprezy i zwykłe koncerty.
K.A. A jaka jest rola wieży ? Ma oznaczać wyjście do góry, do światła, do życia ?
A.K. Wieża to wychylenie w przyszłość. Po znalezieniu ajenta powstanie tam miły lokal, który po zwiedzaniu da możliwość oglądania miasta z góry. Jego dynamiki – zarówno starego miasta, jak i nowego miasta. Miejsca, które się na nowo kształtuje, rozwija i daje nadzieję na przyszłość. W budynku powinno być jasno pokazane, że ruch zwiedzających powinien kończyć się na wieży czyli na perspektywie przyszłości po uporaniu się z mrokami historii. Atmosfera wokół muzeum nie pozwala na razie na udoskonalenie jego funkcjonowania, chociażby w zakresie kierowania ruchem zwiedzających.
Z.K. Co do wieży to interpretacji jego formy jest bardzo wiele. Wg interpretacji zwiedzających miała to być bomba wbita w ziemię, okręt podwodny wypływający spod wody, kamienica uchwycona w momencie upadku, oko opatrzności nad miastem i jeszcze wiele innych. W naszych założeniach koncepcyjnych miała to być od początku jedynie dynamiczna forma, rozrywająca przestrzeń, „krzycząca” swoją innością, kolorem i powodująca niepokój w głowach zwiedzających. Dlatego bardzo cieszymy się z tak „bogatej” interpretacji zewnętrznej formy Muzeum, przez zwiedzających, bo to potwierdza, że uzyskaliśmy założony efekt.
A.K. A przy okazji wieża jest znakiem łączności nowego budynku z miastem. Jego czerwona okładzina nawiązuje bezpośrednio do starówki. Trzeba dodać przy tym, że była pewnym wyzwaniem konstrukcyjnym. Zarówno wieża, jak i wanna zostały policzone przez firmę PG Projekt z Wrocławia.
K.A. No właśnie. Jak budowa obiektu wyglądała od strony technicznej ?
Z.K. Cały budynek był wyzwaniem pod tym względem. Szczególnie wanna fundamentowa pod obiektem. Ma ona podwójną strukturę. Agresywne środowisko jest odizolowane ścianą zewnętrzną. Przestrzeń pomiędzy tą zewnętrzną przegrodą na którą cały czas napierają wody podziemne a ścianą wewnętrzną jest cały czas monitorowana i najmniejszy przeciek powoduje natychmiast alarm. Cały obiekt przy tym unosi się na wodzie jak wielka arka i tylko dzięki zakotwieniu mikropalami w dnie, nie wypływa na powierzchnię. Całość konstrukcji podziemia wykonała francuska firma Soletanche. Oczywiście w trakcie prac wykonawczych projekt się zmieniał. Kiedy kotwy boczne zostały odcięte była chwila napięcia – wypłynie, nie wypłynie?. Nie wypłynęło! Potem weszły dopiero Warbud oraz Hochtief z pracami budowlanymi. Przyznam szczerze, że po ogłoszeniu wyników konkursu była oczywiście euforia, ale też pojawił się normalny w takich okolicznościach strach. Kurczę, jak my to teraz zrobimy, czy wszystko na pewno przewidzieliśmy, czy nie będzie jakiejś wpadki na tej budowie ? Zawsze w przypadku konkursów idzie się na całość, a potem przychodzi niepewność. Z drugiej strony jury też bierze odpowiedzialność za wybór i jest w pewnym sensie odpowiedzialne za realizację. Ale wszystko jednak poszło dobrze.
A.K. Trzeba przy tym dodać, że w jury była bardzo duża rola Daniela Libeskinda, który zauważył nasz projekt od razu. On nawet jest w pewnym sensie w jego duchu – ostre cięcia, geometryczność, lekko zdekonstruowana forma, to są środki, którymi także on operuje. Stąd walczył bardzo o nasz projekt – wiemy to już teraz, po fakcie. Po konkursie powiedział zresztą, że ten obiekt jest tak silny, że gdyby powstał w jakimkolwiek miejscu na świecie, to wszędzie byłby ikoną. Więc ta odpowiedzialność od początku była podzielona. Z kwestii technicznych ważna jest także okładzina fasady z betonowych płyt podwieszonych na konstrukcji aluminiowej wykonanych metodą prefabrykacji. Chcieliśmy, żeby materiał był solidny.
K.A. Czy coś nie zostało zrealizowane z pierwotnych zamierzeń ?
Z.K. Stanica wodna oraz kładka. Bardzo ważna dla nas byłaby kładka, która pozwoliłaby na bezpośrednie dojście do Muzeum. Kanał Raduni nie jest bardzo uczęszczany i nie musiałaby nawet być podnoszona. Z kolei stanica wodna byłaby naturalną przystanią dla turystów zwiedzających Gdańsk kajakiem. Z ciekawostek wokół obiektu jest jeszcze bunkier, który zachował się z czasów drugiej wojny. Ten bunkier jest fragmentem u-boota, który został zakopany jako schron.
K.A. A co z otoczeniem ?
Z.K. Dobrze byłoby, żeby skarpa kanału była połączona z placem. Na pewno oddziaływanie muzeum będzie zmieniało teren wokół. Kiedyś w pobliskich zbiornikach gazowych miała powstać Panorama Powstania Warszawskiego. Po śmierci Andrzeja Wajdy, który był pomysłodawcą tego projektu, idea upadła. W najbliższym czasie czekamy też na rozstrzygnięcie konkursu na koncepcję urbanistyczną fragmentu Nowego Miasta, do którego zostaliśmy zaproszeni.
K.A. A kto przygotował samą scenografię wystawy ?
Z.K. Autorami scenariusza wystawy jest kwartet historyków i muzealników : prof. Paweł Machcewicz, dr Piotr Majewski, dr Janusz Marszalec i prof. Rafał Wnuk. Ten scenariusz został „przekuty” w wystawę przez belgijską firmę Tempora - wyspecjalizowaną w tym zakresie. Oni przygotowali ścieżkę zwiedzania. Trzeba powiedzieć, że bardzo głęboko weszli w materiał. To oni przygotowali założenie, że zwiedzający w każdej chwili powinien mieć możliwość wyjścia do azylu, wyciszenie się, odczekania chwili i wejścia z powrotem na teren wystawy. Myśmy myśleli na początku, że wystawa powinna mieć strukturę agory wokół której umieszczone są sale wystawowe. I tak by się to pewnie skończyło gdyby nie wpadła nam w ręce stara mapa Wiadrowni z ulicą Grosse Gasse. To wtedy zapadła decyzja, żeby wykorzystać jej dawny przebieg. Pamiętam jak dzisiaj, jak Andrzej grubym flamastrem nakreślił tą prostą kreskę ulicy. Idea jest trochę miejska – główna ulica i położone wokół sale. Tempora od początku wiedziała, że widzowi trzeba dać szansę odreagowania. Oni także zaprojektowali wstępnie multimedia.
A.K. Naszym autorskim pomysłem było także wykorzystanie gabionów wypełnionych gruzem, który miał być z natury taki pierwotny, jakby się zwaliła kamienica – miały się tam znaleźć cegły, piasek, gruz, nawet jakieś fragmenty wyposażenia. Niestety nie wyszło to tak dziko, jak chcieliśmy. Wykonawcy zrobili to na ładnie – jakoś nie dali się przekonać do bardziej „niegrzecznych” rozwiązań. Wydawało im się, że to będzie nieładne.
K.A. Sama wystawa jest na poziomie najniższym, minus trzy, a co się mieści na pozostałych poziomach ?
A.K. Na poziomie drugim i pierwszym mieszczą się pracownie konserwacji zabytków, sale kinowe, konferencyjne, sale wykładowe, biura, administracja. Jest też salka wystaw czasowych, salki dla dzieci. Na poziomie minus jeden bardzo dużo miejsca zajmuje dwukondygnacyjny parking dla samochodów.
K.A. W Gdańsku wiele się dzieje w tej chwili.
Z.K. Zaczyna się dziać. Szczególnie na terenie Nowego Miasta są ogromne powierzchnie ponad 50 hektarów do zabudowy w centrum miasta. Odbywa się w tej chwili konkurs urbanistyczny na master plan pierwszej 15-hektrowej działki. Dużo dzieje się wokół stadionu – powstaje tam w tej chwili projekt oceanarium, planowane są kolejne inwestycje. Generalnie stare funkcje przemysłowe są wypychane w kierunku Portu Północnego oraz za obwodnicę, a na stare tereny industrialne powoli wchodzi miasto.
K.A. Czyli dobrze być teraz architektem w Trójmieście ?
A.K. Perspektywy są na pewno dobre. Jest dużo zapytań ofertowych. Ciągle dominuje jednak kryterium ceny, które ciąży nad wartościami architektonicznymi. Mamy też kłopot z edukacją architektoniczną, która powoduje, że dobre rozwiązania są wypierane przez złe. Sami się o tym ostatnio boleśnie przekonaliśmy na przykładzie wygranego przez nas konkursu na kościół w nowej dzielnicy na Łostowicach w Gdańsku. Zrobiliśmy nowoczesną formę, wygraliśmy konkurs w cuglach. Ale kiedy nastał nasz nowy biskup i zobaczył te wyniki to powiedział, że po jego trupie to zostanie zrealizowane. Bo kościół to nie może być jakaś tam Biedronka czy Lidl. Żył jeszcze wtedy nasz przyjaciel i mentor, profesor arch. Szczepan Baum i biskup go publicznie zrugał, żeby nie był tutaj taki mądry, żeby nie rezonował, bo to biskup wie co się wiernym podoba, a poza tym to on płaci (co zresztą nie jest prawdą, bo płacą wierni, poprzez datki na tacę). Po tylu latach pracy Szczepana Bauma dla kościoła to było coś oburzającego (Szczepan bardzo to przeżył). Smutne jest przy tym to, że takie opinie są rozpowszechnione wśród naszej elity intelektualnej. Kiedyś mieliśmy dyskusję z naszymi znanymi, trójmiejskimi pisarzami – Chwinem, Huelle - na temat architektury, oni też mocno się opowiadali za formami historyzującymi. Szczepan ich zgasił, że w takim razie sami powinni pisać językiem Elizy Orzeszkowej. Na to nie mieli już argumentów. Ostatecznie jednak zostanie wybudowana kopia Lichenia w dzielnicy, gdzie mieszkają głównie ludzie młodzi.
Z.K. Nie sądzimy, że taka forma kościoła zwiększy udział młodych ludzi w mszach i w życiu kościoła w ogóle. Nasz kościół miał integrować mieszkańców także „po godzinach”. Plac przed kościołem miał dawać na przykład szansę młodzieży na jazdę na deskorolkach, czy grę w „kosza”, no ale to już się nie mieściło w kanonach trójmiejskiego kościoła. Na pewno ciągle potrzeba nam edukacji i ciągle trzeba pracować nad świadomością i gustami. To jest jedna z ważnych barier rozwoju architektury w Gdańsku. Ale to praca na lata.
Bardzo dziękujemy za rozmowę.
Rozmawiał: Krzysztof Sołoducha
Podoba Ci się nasza działalność ? Postaw kawę dla Grupy Sztuka Architektury!
Przebudowa modernistycznej willi w Milanówku to projekt pracowni URBAA – urbański architektura & wnę ...
Hasłem czwartej edycji konferencji Architektura o niskim śladzie węglowym był Low tech - high tech. ...
Hasłem przewodnim drugiej edycji naszej konferencji Medycyna w architekturze będzie projektowanie pr ...
Pragnąc wesprzeć mieszkańców r...
Zawód Architekt nieustannie ci...
Sanatoria, niegdyś symbol zdro...
W ostatnich latach, termin „be...
ZOBACZ WSZYSTKIEStrona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...
Komentarze
Zaloguj się, aby dodać komentarz