Chcesz być na bieżąco? Zapisz się do naszego newslettera


Dzieci utopii

 

Czas czytania: ~10 min


modernizm polski

 

b6xnzeuHjQr1ZPkQfgInEfW0Xkb3Qe3UoJOe6uUZe3WboofwZRMnaUM2A50h_dzieci1.jpg
Dzieci utopii Nie rozpieszczała nas historia. Nękani przez wojny, chore systemy i kulawe rządy, nie dorobiliśmy się zbyt długiej listy wybitnych dzieł architektury. Dodajmy - autentycznych, bo tych odbudowanych czy zbudowanych trochę by się znalazło. Diagnoza dotyczy całego kraju, ale najlepszym jej przykładem, prawdziwą stolicą architektonicznego braku, jest Warszawa. Nieustannie i ze wszystkich stron oskarżana o brzydotę i brak wyrazu. Ta smutna diagnoza zmienia się jednak, gdy przyjrzeć się bliżej dorobkowi powojennej architektury. Nawet w najgorszych czasach, mimo odcięcia żelazną kurtyną, architekci tworzyli dzieła na światowym poziomie, które czekają na odkrycie przez zachodnich historyków i krytyków sztuki. Wiele jednak wskazuje na to, że niewiele z nich doczeka uznania, ginąc pod buldożerem, niknąc pod warstwami styropianu i farby w „wesołych“ kolorach, ustępując nowym budowlom. Jedno wydaje się pewne, choć nie dla wszystkich - czasu nie da się cofnąć i nie da się go oszukać. Nie pomogą dramatyczne próby wskrzeszania budynków od lat nieistniejących, jak warszawski Pałac Saski czy poznański Zamek Królewski. Okres odbudowy dawno minął i teraz, w obliczu boomu budowlanego, próby odgrzewania powojennej doktryny konserwatorskiej prezentują się nie tylko żałośnie i archaicznie, ale i niebezpiecznie. Nie chcemy przecież mieć w naszych miastach Disneylandu, parku tematycznego udającego zabytki. Tę rolę zostawmy wnętrzom galerii handlowych i warszawskiej Starówce. Nie tędy droga do nadania naszym miastom architektonicznego wyrazu. Skoro nie mogą go dostarczyć dzieła zamierzchłych epok, powinniśmy poszukać bliżej. Atutem większości polskich miast stać się może i powinna ich młoda architektoniczna metryka. Odbudowujące się, intensywnie rozbudowujące, a czasami wznoszone od podstaw (jak Nowa Huta czy Tychy), stały się polem doświadczalnym architektów i urbanistów, wcielających w życie najbardziej awangardowe idee swoich czasów. Ogromna produkcja architektoniczna i masowe, stypizowane budownictwo pozostawiły po sobie wiele smutnych pamiątek, ale wśród nich błyszczą prawdziwe perły. Z perspektywy czasu można już i należy na te dokonania spojrzeć jak na zabytki, rzadkie preparaty myśli socjalistycznych i późnomodernistycznych planistów i projektantów. A mamy się czym pochwalić. Czasy szybko się zmieniają, a wraz z nimi style i doktryny, dlatego kilka miast, z Warszawą na czele, zyskuje na naszych oczach pozycje miejsc, do których przyjeżdża się oglądać przywrócony do łask socrealizm i podziwiać, nierzadko świetny, późny modernizm. Te właśnie kierunki, ramię w ramię z architekturą najnowszą, najgłębiej kształtują wizerunek współczesnej stolicy i stanowią o jej atrakcyjności i tożsamości. A we Wrocławiu, Gdańsku, Olsztynie, czy Koszalinie zgrabnie współtworzą architektoniczny krajobraz ich znacznie zniszczonych śródmieść. Problem jednak w tym, że nie wszyscy o tym wiedzą i nie wszyscy to widzą. Zemsta na budynkach Jak koszmarny żart historii wyglądają działania zmierzające prostą drogą do zatracenia powojennego dziedzictwa polskiej architektury. Jeśli socrealizm doczekał się już śladów społecznej sympatii i jaskółek szacunku, to modernizm ginie, wciąż niszczony działaniami bezmyślnych modernizatorów. Nowa Huta, socjalistyczne osiedle, utrzymane w łatwych do polubienia, mieszczańskich formach, doczekała się już na przykład wpisu do rejestru zabytków. Przyszłość obiektów równych wiekiem, ale utrzymanych w awangardowych, modernistycznych formach, jak warszawski Smyk czy poznański Okrąglak, wciąż jednak wisi na włosku. Wiele z planowanych wobec nich działań przybiera kształt zemsty na systemie, który rzekomo je wydał. Dzieła późnego modernizmu ponoszą karę za to, że powstały w złym czasie. Nawet pobieżny ogląd rzeczywistości pokazuje, że dziedzictwo tego nurtu wciąż zamiast być konserwowane, jest konsekwentnie niszczone, przebudowywane lub rozbierane. Sprawa jest o tyle skomplikowana, że modernizm od dawna już jest doceniany jako styl, kierunek artystyczny, inaczej zaś jest z konkretnymi dziełami, które po sobie pozostawił. Niestety budynki te nie doczekały się jeszcze aprobaty czy choćby zrozumienia w szerszych kręgach społeczeństwa. Jak mawiał Leonardo, miłość jest córką wiedzy - przyjdzie więc czas i na w miarę powszechny szacunek, ale czy będzie jeszcze co szanować? Tempo zmian jest tak szybkie, że zachodzi poważna obawa o to, czy cokolwiek przetrwa. Chyba coraz rzadziej zdarza się jednak, by budynki niszczono tylko dlatego, że się źle kojarzą. Rachunek ekonomiczny przesądza, gdy obiekt - mimo że nie wszystkim się podoba - dobrze spełnia swoją rolę. Nikt poważny nie proponuje już burzenia czy radykalnej przebudowy Pałacu Kultury (Lew W. Rudniew, projekt: od 1952, realizacja: 1952-1955), bo jako komercyjny śródmiejski biurowiec świetnie na siebie zarabia. Podobnie ma się rzecz ze znienawidzonym przez pokolenia warszawiaków Domem Partii (Wacław Kłyszewski, Jerzy Mokrzyński, Eugeniusz Wierzbicki, projekt: 1947-1948, realizacja: 1948-1951). Powierzchnie biurowe cieszą się sporym wzięciem i dobrze się wynajmują, a po piętnastu latach, pod skąpą socrealistyczną dekoracją dostrzegamy elegancką modernistyczną architekturę. Niestety problemem socjalistycznych budynków jest nie tylko estetyka czy sławiące najlepszy z systemów dekoracje. Często nie spełniają one wymogów funkcjonalnych, przepisów budowlanych, norm przeciwpożarowych. Mszczą się oszczędnościowe technologie, tanie materiały, niechlujstwo wykonawców, wreszcie - lata zaniedbań. Czy można było ocalić oryginalne wnętrza gdańskiego Teatru Wybrzeże, jeśli w razie pożaru zamieniłby się w śmiertelną pułapkę? Na szczęście nowy wystrój, autorstwa Stanisława Fiszera, nie ustępuje klasą dawnemu. Multipleksy górą O ile teatrom, dzięki dotacjom i szacunkowi wobec instytucji, nie grozi burzenie i złe modernizacje, o tyle w czasach multipleksów tracą rację bytu małe, dzielnicowe kina. Lepszych czasów nie doczekało warszawskie kino Moskwa, które jeszcze w latach 90-tych zastąpił biurowiec z multipleksem w podziemiach. Niedawno znikło z krajobrazu miasta kino Praha (Jan Bogusławski, Józef Łowinski, projekt: 1948, realizacja: 1948-1950), umieszczone trzy lata temu na liście najwybitniejszych osiągnięć powojennej architektury stolicy, przygotowanej przez warszawski SARP. Lista, będąca poczekalnią przed wpisem do rejestru zabytków, niestety leży nierozpatrzona już trzeci rok na biurku u prezydenta Kaczyńskiego, nie ma więc żadnej mocy prawnej. Prahę zastąpi niedługo zupełnie przeciętny biurowiec z kinem na parterze. Jedyną pamiątką po poprzedniku będą socrealistyczne płaskorzeźby z elewacji, przeniesione do holu. Czarne chmury wiszą od paru lat nad nieczynnym budynkiem kina Kosmos w Szczecinie i może go już nie uratować ani fakt, że jest pierwszym znaczącym budynkiem publicznym postawionym przez Polaków w poniemieckim mieście, ani wysoka wartość zdobiącej je mozaiki. Analogicznie - tak jak multipleksy zagrażają małym kinom, tak galerie handlowe podważają sens istnienia śródmiejskich domów towarowych. Szybki wpis do rejestru zabytków uratował prawdopodobnie poznański Okrąglak (Marek Leykam, projekt: 1948, realizacja: 1949-1955)(Fluid, nr 54), ale jego właściciel odwołał się od tej decyzji do ministra kultury. Podobnie z krakowskim Jubilatem, olsztyńskim domem towarowym Dukat, unikalnym dziełem Jerzego Sołtana, prawdopodobnie najlepszym budynkiem, jaki powstał po wojnie w tym mieście. Na cienkiej nitce wiszą też losy Centralnego Domu Towarowego (CDT) w Warszawie (Zbigniew Ihnatowicz, Jerzy Romański, projekt: 1948, realizacja: 1949-1952). To smutne, tym bardziej że znawcy mają na jego temat jednoznaczną opinię. Profesor Marta Leśniakowska w swojej „Architekturze w Warszawie 1945-1965“ pisze, że to jeden z najwybitniejszych przykładów powojennych funkcjonalizmu z pierwszego okresu odbudowy Warszawy, stylistycznie nawiązuje do czołowych rozwiązań zachodnich lat 1940-tych, funkcjonalnie kontynuuje model wielkiego domu towarowego wypracowanego w 1. połowie XX wieku. I dodaje: Pierwszy po wojnie w Polsce obiekt o całkowicie przeszklonych elewacjach i ruchomych schodach wewnętrznych (niezachowane). Budynek wybrany przez Muzeum Architektury Frankfurt n. Menem do kolekcji architektury modernistycznej XX wieku jako jeden z trzech obiektów polskiej architektury Dochodzimy tu jednak do problemu, co zrobić z budynkiem - choćby wybitnym - który absolutnie nie spełnia współczesnych standardów i nie może już dłużej pełnić swojej funkcji. Trzeba przyznać, że Okrąglak, choć zapiera dech w piersiach jako piękna współczesna rzeźba, niemal od otwarcia uważany był za niefunkcjonalny, podobnie jak warszawski Centralny Dom Towarowy: za niskie piętra, niewygodna komunikacja wewnątrz budynku - zarzutów jest sporo. To poważne problemy, bo przecież budynek musi jakoś na siebie zarabiać i uzasadniać swoje istnienie. Wpisanie do rejestru zabytków zmienia trochę postać rzeczy. Oficjalne uznanie wartości artystycznej i historycznej zwalnia budynek z wielu wymogów, pozwala też na wiele ustępstw jeśli chodzi o spełnianie przepisów budowlanych. Nikt przecież nie ma pretensji do tego, że Zamek Królewski ma za wąskie schody, a przez witraże gotyckich kościołów ucieka za dużo ciepła. Ocieplić katedry Budynek niebroniony paragrafami podlega tym samym kryteriom oceny, co nowo wznoszony, czy jest to domek jednorodzinny, szkoła, czy obora. Warszawskie Sady Żoliborskie, wybitne, humanistyczne osiedle projektu Haliny Skibniewskiej (projekt: 1958-1962, realizacja: 1960-1963), nagradzane w kraju i za granicą, mogą niedługo stracić swoje elewacje z szarej cegły, bo ponoć ucieka przez nie zbyt dużo ciepła. Z powodu utraty cennej energii okaleczono już rządowy hotel Klonowa przy Klonowej (projekt: 1961-1964, realizacja: 1964-1967). Wybitne dzieło prof. Tadeusza Zielińskiego, przenikające się z unikalnym, orientalizującym ogrodem projektu Aliny Scholtzówny, na zamówienie Kancelarii Prezydenta, oklejono gresem w łazienkowych kolorach, według projektu szerzej nieznanej architektki, Ludmiły Magdańskiej. Na PRL-owskiej architekturze mści się też rozrzutność w wykorzystaniu terenu. Drobne budynki zajmują cenne działki, otoczone hektarami pustych przestrzeni, parkingów, skwerków. Kilkupiętrowy luksusowy dom towarowy projektu Stefana Kuryłowicza zastąpi niedługo pawilon handlowy Chemia (ul. Bracka 9, projekt: 1960, realizacja: 1960-1961, architekt: Jan Bogusławski), mimo wysokiej oceny, jaką cieszy się wśród historyków sztuki. Niepewny jest też los hali Supersamu przy Puławskiej (Maciej Krasiński, projekt 1953, realizacja: 1959-1962) (Fluid, nr 56). Nie dość, że jest podobno zbyt wysoka, by ją ogrzać (jakoś nikt nie zarzuca tego XIX-wiecznym halom ani współczesnym hipermarketom), zajmuje atrakcyjny teren na pograniczu Śródmieścia. Dlatego być może zostanie już wkrótce zastąpiony biurowcem z galerią handlową na dole. Ale czy burzenie to jedyna rada? Czy małe arcydzieła modernizmu nie mogą być konserwowane i wkomponowywane w nowe budynki, otaczane, otulane, okraczane? To oczywiście droższe, ale burzenie to nie wylewanie dziecka z kąpielą? W Nowym Jorku nad XIX-wiecznym kościołem zbudowano okrakiem gigantyczny wieżowiec. Świątynia przycupnięta u stóp olbrzyma wygląda może dziwnie, ale malowniczo, a co najważniejsze - zarówno interes inwestora, jak i interes społeczny zostały zaspokojone. Czas już najwyższy podjąć próbę wypracowania takich właśnie rozwiązań, z jednej strony nie popadając w rejtanowski dramatyzm, a z drugiej nie dać się zdominować ślepym prawom młodego wciąż rynku. Wydaje się, że powoli do tego dojrzewamy, byle tylko to „powoli” nie okazało się zbyt powolne. Czasy zmieniają się ostatnio szybciej i nic nie wskazuje, że mają zwolnić, a w powszechnym przekonaniu za zabytek uznaje się to, co przedwojenne. Tymczasem warto przypomnieć sobie o tym, że ustawowa definicja zabytku nie stawia żadnej cezury czasowej. Ustawa o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami uznaje za zabytki obiekty będące dziełem człowieka lub związane z jego działalnością i stanowiące świadectwo minionej epoki bądź zdarzenia, których zachowanie leży w interesie społecznym ze względu na posiadaną wartość historyczną, artystyczną lub naukową. Źródło: Jarosław Trybuś, Fluid
6rWjNZlbffTlUrFk1owePrs9xsFpL3eyK7iLwNptbk8xwP6lJZK0V2PC1SLf_dzieci2.jpg
Pch3BzYwZR3HkoKMai2XhZVtthbyMklXATod6eNlXQU8Ck6R471vJZRiiowm_dzieci3.jpg
lJ58R5eHCa8ebEAoiGbs41eEnPsNspw7RXSrrO6iheJ2RHAb7m2SDCHS59Zo_dzieci4.jpg

Podepnij swój artykuł

Podoba Ci się nasza działalność ? Postaw kawę dla Grupy Sztuka Architektury!
Postaw mi kawę na buycoffee.to

tagi

Projekt dla nauki o drewnie
Projekt dla nauki o drewnie

Centrum Sztuki i Nauki o Drewnie Xylopolis – to jedna z nowych inwestycji planowanych przez władze W ...

Pierwsza edycja konferencji „Kolor w architekturze” za nami
Pierwsza edycja konferencji „Kolor w architekturze” za nami

Dużym zainteresowaniem cieszyła się pierwsza edycja konferencji na temat Evidence Based Design i wyk ...

Plebiscyt Polska Architektura XXL 2023 – internauci wybrali najlepsze realizacje minionego roku
Plebiscyt Polska Architektura XXL 2023 – internauci wybrali najlepsze realizacje minionego roku

Znamy wyniki głosowania internautów szesnastej edycji Plebiscytu Polska Architektura XXL. Publicznoś ...

KOMENTARZE
Komentarze
Brak komentarzy
Zaloguj się, aby dodać komentarz

Opinie
ZOBACZ TAKŻE

PRACA:
Zatrudnię
  • Zatrudnię

Nie przegap okazji!!!

zapisz się do naszego newslettera